Street Fishing Extreme Warszawa 17.09.2016r – relacja (niepełna) z zawodów.



Street Fishing to ostatnio bardzo modny termin wokół, którego dzieje się sporo bardzo pozytywnego szumu. Oczywiście samo w sobie wędkarstwo miejskie nie jest niczym nowym, ale idea Street Fishing znajduje coraz więcej zwolenników a duża w tym zasługa ekipy streetfishing.pl oraz jerkbait.pl. To właśnie Ci ludzie powołali do życia cykl zawodów, które w tym roku przetoczyły się po Polsce ukazując, że wędkarstwo może być kolorowe i pełne uśmiechniętych twarzy, że zawody to nie tylko rywalizacja i łowienie ledwo wymiarowych okoni. Co najważniejsze tegoroczny cykl pokazał też, że można łowić w centrum dużych miast, pośród tłumów spacerowiczów, w środku gorącego dnia, w nocy… słowem działo się naprawdę wiele. Zapraszam Was na moją subiektywną relację z tych ciekawych zawodów. Na wstępie wspomnieć też trzeba o żenującym zachowaniu Okręgu Mazowieckiego PZW, który po pierwsze odmówił objęcia zawodów patronatem, a po drugie nie zgodził na zwolnienie wędkarzy spoza OM z opłaty za wędkowanie (na pozostałych zawodach inne okręgi nie miały z tym problemu). Prawdę mówiąc nad startem zastanawiałem się do ostatniej chwili gdyż dzień wcześniej uszkodziłem swój kleniowy patyk, a treningi pokazywały, że nastawienie się na klenie może być dobrym pomysłem. Ostatecznie postanowiłem jednak spróbować i wyposażony w awaryjny zestaw chwilę przed 6 wyszedłem z domu…



Warszawa 17.09.2016 -  godzina 6:30.
Ciepły wrześniowy poranek witam nad Wisłą w okolicach mostu Poniatowskiego skąd, krótkim spacerem zamierzam dostać się na miejsce zbiórki przed zawodami czyli Cypel Czerniakowski. Bardzo lubię Wisłę o tej porze dnia gdy słońca powoli wyłania się zza drzew po praskiej stronie. Obserwują wodę i z mocno mieszanymi uczuciami krajobraz po bitwie jakim są w każdy weekendowy poranek betonowe schody nad Wisłą… No cóż trochę wstyd, że przyjezdni wędkarze musieli oglądać ten wątpliwy obrazek.


Namiot biura zawodów widoczny był już z daleka także nikt nie miał chyba problemu by doń trafić. Na początku grupa wędkarzy była raczej nieliczna, ale po kilku minutach zaczęli się pojawiać kolejni miłośnicy miejskich łowów. Szybka rejestracja, odbiór pakietu startowego oraz wygranego w konkursie na FB woblera i oczekiwanie na start przy niezłej kawce. W kuluarach słychać dyskusje o planach i kierunkach w jakich zamierzają się udać miejscowi wyjadacze, których na tej imprezie na pewno nie brakowało.



Krótka odprawa, w kilku słowach przypomnienie regulaminu zawodów i chwilę przed 8 ruszamy w miasto na spotkanie z - dla wielu osób - absolutnie nową wędkarską rzeczywistością. Udaje mi się złapać autobus i kilka minut po 8 melduję się w okolicach mostu Gdańskiego. Szybka przeprawa na drugą stronę rzeki i zaczynamy.

Pierwsze łowisko to ostroga od strony napływowej na wspomniany chwilę temu most. Jestem szczerze zdziwiony, ale na główce jest pusto co zdarza się naprawdę rzadko. Zakładam małe kopytko i obławiam przykosę, która umiejscowiona jest za ostrogą od strony mostu. W poprzednich dniach aktywne tu były okonie. Pierwsze rzuty i okazuje się, że okonie nadal stacjonują w dołku tyle, że reprezentują rozmiar przedszkolny. Zmieniam przynętę na małą obrotówkę z chwostem i obławiam usypany z kamieni i gruzu stok główki. Niestety, ale bez rezultatu.

Kolejne miejsce czyli odsłaniająca się przy niżówce główka vis a vis Starego Miasta, która przy normalnym stanie wody jest długim wchodzącym daleko w nurt przelewem. Skrupulatnie obławiam krawędzie ostrogi zarówno po stronie napływowej jak i zapływowej. Nic. Pusto. Prawdę mówiąc zaczynam się trochę niepokoić. Bardziej niż o ryby o to, że łowię już ponad dwie godziny i jak do tej pory nie spotkałem jeszcze żadnego z zawodników SF, a jak wiadomo do zaliczenia ryby potrzebne jest zdjęcie z dwoma identyfikatorami…




Zgodnie z planem ostatnim miejscem po praskiej stronie Wisły, które wytypowałem jest klatka za ostrogą napływową przy moście Śląsko-Dąbrowskim. Do wody lecą wirówki, małe woblery, ale jedyne efekty to małe okonie. Pojawiają się też inni zawodnicy jednak Ci, których spotykam raczej narzekają na wyniki.

Mamy godzinę 12. Słońce praży już całkiem mocno no i zaczynam się niepokoić o to czy uda mi się złowić cokolwiek. Opadająca woda odsłania miejsca przy, których jeszcze kilka dni temu stały klenie. Ostatnią deską ratunku jest moja sprawdzona miejscówka czyli stara opaska ciągnąca się jakieś 10-15m od brzegu pomiędzy Mostem Gdańskim a Śląsko-Dąbrowskim. Jako, że dzień jest już w stanie zaawansowanym siadam na kamieniach obserwując długi i płytki napływ na początek opaski widzę, że ryby są tam gdzie się spodziewałem. Zanim wykonam pierwszy rzut obok mnie przechodzi trzech zawodników, robiąc sporo hałasu, którzy gnają w kierunku Mostu Gdańskiego.  Dłuższa chwila odpoczynku i zaczynam obławiać napływ 2,5cm żółtym woblerkiem. Nie jest to łatwe gdyż awaryjny kij, którym się posługuję to okoniówka do 8gr o długości 2,2m. Samo łowienie jest bardzo proste, rzut na nurt, kij wysoko do góry i sprowadzam wobler na napływ praktycznie bez zwijania żyłki. Gdy przynęta zbliża się do dużego kamienia następuje mocne branie. Niestety ładny kleń (na oko min. 40cm) po 2-3 młynkach na powierzchni spada. No nic tylko spokojnie. Chwila ciszy i znów sprowadzam wobler na napływ, mocne branie i siedzi. Po kilka sekundach na brzegu ląduje malutki boleń, który szybko wraca do wody. Kolejny rzut i kolejna ryba, tym razem kleń około 20cm. Rzucam po raz trzeci i tym razem siada coś odrobinę większego. Po chwili ląduję w podbieraku klenia około 30cm. Jest! Będą pierwsze punkty! Wstaję rozglądam się i okazuje się, że w zasięgu krzyku nie ma nikogo z zawodników… Jako, że nie chcę męczyć ryby czekam jeszcze kilka sekund i zwracam kleniowi wolność.


Ostatnie godziny poświęcam na spacer z wędką w kierunku biura zawodów. Niestety, ale okazuje się, że łowić trzeba tam gdzie są ludzie inaczej nici z wyników. Kilka kleni poniżej wymiaru udaje mi się jeszcze skusić, ale nic co mógłbym wpisać do karty…










Chwilę po 17 okazuje się, że muszę wracać do domu więc odpuszczam zakończenie zawodów i o wynikach czytam dopiero na forum. Generalnie po imprezie na chłodno kilka wniosków:
- doskonała promocja dla wędkarstwa,
- naprawdę świetna atmosfera zupełnie odmienna od zawodów PZW,
- powinny to być zawody teamów bo na dużym obszarze nie zawsze jest ktoś obok Ciebie,
- w dniu zawodów nad Wisłą w Warszawie pojawiło się PSR… chyba nikt nie wierzy w to, że był to przypadek. Włodarze OM PZW odmówili wsparcia zawodów zwolnieniem uczestników z dodatkowych opłat więc można się było spodziewać kontroli… przecież kasa musi się zgadzać.

Były to już kolejne zawody, w których startowałem w moim wędkarskim życiu i po raz kolejny dochodzę do wniosku, że nawet to fajne, ale jednak chyba nie tego oczekuję od wędkarstwa ;-)

Komentarze

  1. Bardzo ciekawa, treściwa relacja. I niezłe podsumowanie;) co do PSR, to mam film do zrobienia, moje naiwne przekonanie o choćby symbolicznej użyteczności tego organu (to chyba najlepsze słowo...) dla wędkarzy całkowicie legło w gruzach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz w tym akurat przypadku było bardzo szczeeególnie. PSR na Warszawskim odcinku Wisły nie widziałem nigdy, nigdy nie byłem też przez nich tu kontorlowany (a łowię na Mazowszu już 10 lat). Tymczasem akurat w dniu gdy ekipa Street Fishing Poland organizuje zawody, dla których OM PZW nie chce udzielić wsparcia pojawia się nad wodą PSR ... no CUDA na KIJU :-) :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy ekipa zamierza jeszcze działać w przyszłości ? Szkoda aby takie imprezy nie zostały wznowione :(

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Copyright © Połamanie Kija