Jesienne drapieżniki - czyli koniec sezonu z okoniami.

Jesienne okonie to bardzo wdzięczne ryby.



Jesień to czas, kiedy prawie każdy spinningista sięga po największy kaliber przynęt skrywanych w swoich pudełkach. Ja jednak stawiam na zupełnie inną metodę do rozpracowania jesiennych drapieżników. Jest to moment, kiedy okonie stają się moim głównym celem. Przeważnie łowię z brzegu w łowiskach o różnej charakterystyce. Od małych rzek przez stawy po duże zbiorniki.


Lekki zestaw to gwarancja dobrej zabawy.

Sprzęt na jesienne okonie to w moim wydaniu zestaw lekki: kij do7gr, kołowrotek wielkości maksymalnie 2000, cienka plecionka 0,06. W zależności od łowiska używam najcieńszych wolframów, fluorocarbonu 0,20-0,35 lub całkowicie rezygnuję ze stosowania przyponu. Sprzęt musi być na tyle mocny, aby wytrzymać liczne zaczepy i przyłowy w postaci szczupaków czy sandaczy. Mój zestaw pozwala także na łowienie bardzo szeroką gamą przynęt, o czym dalej. Najważniejsze jest żeby wędka nie była zbyt pałowata, ale wystarczająco szybka do agresywnego prowadzenia. Miękkość potrzebna jest przy holu żeby zmniejszyć ilość spinek okoni natomiast zbyt kluskowata konstrukcja nie pozwala na pełną swobodę prowadzenia przynęty.

Kij na okonie powienien być dość szybki...


W małych rzekach lokalizacja ryb jest stosunkowo prosta. Jesienią ryby bardzo przewidywalnie gromadzą się w większości przegłębień i zakoli, w których mogą odpocząć od wartkiego nurtu. Praktycznie każdy głębszy dołek jest interesujący.

Na wodach stojących zaczyna się prawdziwa łamigłówka. Jeśli woda ma kilka hektarów to w ciągu dnia jesteśmy w stanie obłowić całe łowisko, co jest najlepszym sposobem na dokładne poznanie zbiornika. Na każdym stanowisku wykonuję po kilka rzutów dwoma/trzema najlepszymi przynętami. Jeśli trafiam na okonie wtedy praktycznie od pierwszych podbić zaczynają się pstryknięcia.

...ale pod rybą musi pracować głęboko.


Mimo często niskich temperatur okonie z uporem maniaka trzymają się wypłyceń, trzcinowisk i zaczepów. W takich miejscach skrupulatnie, metr po metrze obławiam wodę. Czasem za jednym korzeniem potrafi stać stado ładnych ryb. Zawsze też zaczynam od obłowienia miejsc wzdłuż linii brzegowej, dlaczego? Odpowiedź jest prosta, nie używam siatki do przetrzymywania okoni a więc ryby będące pod moimi nogami pierwsze zostaną odprowadzone po wypuszczeniu innych. Ryby stacjonujące dalej od brzegu trudniej jest wypłoszyć, więc mniejsze jest ryzyko spalenia miejscówki. Te przybrzeżne trzcinowiska zawsze obławiam bardzo dokładnie, bo za każdą kępą może kryć się konkretny garbus. Najważniejszą jednak zasadą jest, aby do końca przykładać się do prowadzenia przynęty. Czasem dopiero pod samymi nogami okoń decyduje się na branie. Po duże okonie warto sięgać głębiej i poszukiwać w zasięgu rzutu głębokich rowów będących naturalnym zimowiskiem ryb. Istotną sprawą jest też obserwacja wody. Często możemy znaleźć ławicę drobnicy, pod którą z pewnością są okonie lub inne drapieżniki.

Obiekt jesiennych poszukiwań - Pan Garbus.


Na dużych wodach sytuacja staje się jeszcze bardziej skomplikowana tym bardziej przy łowieniu z brzegu. Szukam ryb podobnie jak na małej wodzie, ale duża powierzchnia zbiornika sprawia, że musimy wytypować miejsce, w którym spodziewamy się ryb. Wybieram fragmenty brzegu, które mają największą różnorodność, co zapewnia szansę na zlokalizowanie ryb. Nie małe znacznie ma wiatr, który często nagania ryby do nawietrznego brzegu. Im bardziej gwałtownie schodzi dno tym większa szansa, że w takiej miejscówce późną jesienią spotkamy okonie.

Okonie to ryby wybredne a chyba każdy wie, że potrafią reagować tylko na konkretny kolor przynęty lub sposób jej prowadzenia. Zaczynam zawsze od najskuteczniejszego sposobu, jakim jest podbijanie gdzie tor przynęty przypomina „piłę”, trzy, cztery obroty korbką, podczas których bardzo intensywnie krótkim podbiciem prowokuję ryby a następnie pozwalam przynęcie opaść do dna. Jeśli to nie pomaga zaczynam prowadzić gumkę podwójnym i pojedynczym podbiciem o różnej wysokości. Zmienność sprzyja przechytrzeniu ryb, które już kilka razy widziały naszą przynętę i często potrafią kilkukrotnie atakować gumę, która ucieka spod pyska nieregularnymi ruchami.

Taki okoń to już prawdziwe trofeum.


Moje łowiska nigdy nie obdarowywały mnie wieloma dużymi okoniami, co wynika głównie z ich małej populacji. O ryby ponad 30 cm jest ciężko, więc trzeba cieszyć się z tego, co woda daje i najczęściej łowi się sportowy rozmiar +- 20cm. Wbrew temu, co mówią mądre książki i artykuły nie łowię na przynęty większe niż 5cm, ba nawet po takie sięgam niezwykle rzadko! Nie mam bladego pojęcia, z czego to wynika, ale po wielu próbach pogodziłem się z tym, że nie umiem lub nie mogę łowić dużej ilości ryb na przynęty większe niż 4cm. Co więc zakładam? Przeważnie są to twistery w rozmiarze 3,5 /4 cm. Ostatnio zacząłem poprawiać chińską wersję popularnego swing impacta docinając je przynajmniej do 4 cm, co zaowocowało stworzeniem kolejnej partii bardzo skutecznych przynęt. Uwierzcie, że ten jeden centymetr ma znaczenie. Swojego czasu bardzo dobrze sprawdzały mi się dąsy shinery, 2” o których nigdy nie zapominam, gdy w łowisku są też sandacze, które nawet fajnych rozmiarów chętnie łykają tak małe gumki. Nie można też zapominać o klasycznych obrotówkach czy woblerkach o drobnej pracy. Czasem ryby chętnie atakują przynętę prowadzoną w połowie wody lub tuż pod powierzchnią.

Na lekkim sprzęcie taki przyłów to już zabawa.


Jeśli Wasze łowiska mają podobną charakterystykę do moich wtedy możecie moim sposobem sprawić sobie wiele radosnych dni z masą ryb w ręce. O rekordy jest ciężko, ale czy zawsze musimy gonić za tymi największymi? Na lekkim sprzęcie nawet niewielkie ryby dają wiele frajdy a prawdziwa zabawa zaczyna się, gdy na końcu zestawu melduje się sandacz, szczupak czy duży okoń.


Zapraszam też na film z moich okoniowych wypraw:



Łukasz Dąbrosiak.


Komentarze

Copyright © Połamanie Kija