Złamać schemat – wczesnowiosenna tyczka.






Często nad wodą spotykają nas warunki, których przewidzieć się praktycznie nie da. W takich chwilach zazwyczaj podążamy za wypracowanym schematem, robimy wszystko jak zwykle i liczymy na to, że znajdziemy ryby lub to one znajdą nas. Niestety, ale takie podejście czasami skazuje nas na porażkę. Wczesną wiosnę tego roku wędkując na kanale wyłamałem się ze swoich „kanałowych schematów” i dało to naprawdę dobre efekty. Zapraszam Was na relację i analizę jednej z wypraw, na której udało mi się złamać schemat.






W przypadku łowienia tyczką na kanale zawsze nęcę 10-15kulami o mocnym sklejeniu i donęcanie rozpoczynam po około godzinie. W tym przypadku było podobnie a jedyna zmiana polegała na zdecydowanie częstszym donęcaniu łowiska. Budowa moich rzecznych zestawów jest zawsze dość prosta. Stawiam na mocną (>0,15mm) żyłkę główną, trzypunktowe obciążenie z główną oliwką odsuniętą minimum 50cm od przyponu. Także końcowy element- przypon- jest raczej mocny. Rzadko kiedy używam do ich wiązania żyłek cieńszych niż 0,10 oraz haków mniejszych niż nr 16. Wynika to często z wielkości łowionych ryb i dużej szansy na przyłów w postaci sporej ryby.

Dopełnieniem solidnego zestawu są oczywiście amortyzatory. Pełna guma o grubości 1,2-1,4mm przy powyższym zestawie daje przyjemny hol i jednocześnie odpowiedni zapas mocy na spotkanie z kabanem. Tego dnia oczywiście wszystko zrobiłem identycznie jak zawsze. Kanał płynął bardzo wolno a przez awarię dwugramowego dysku cralusso postanowiłem łowić moim najdelikatniejszym listkiem Jacka M o gramaturze 3g. Pozwalał się on wolno i stabilnie prowadzić przez pole nęcenia przyspieszając po swobodnym puszczeniu. Klasycznie drugi zestaw był cięższy i pozwalał na zatrzymanie przynęty w miejscu.



Tym sposobem już w pierwszym przeprowadzeniu zestawu przez łowisko zameldowała się certa. Po trzech skutecznie wyholowanych rybach przytrafiła się pierwsza spinka co dało sygnał do donęcania. Od tego momentu ryby wyparowały. Dokładanie jedzenia do stołu nie zwiększyło efektywności łowienia i jedynie raz na kilkanaście minut udawało się zmusić jakąś sztukę do brania. Ryby były jakby nieobecne a brania bardziej przypominały loterię niż celowe łowienie. Mimo wszystko regularnie co kilka minut donęcałem mając nadzieję zachęcić ryby do żerowania kiedy stado będzie przepływało przez moje pole nęcenia.




Zaczęły się także wszelkiego rodzaju kombinacje. Zaczynając oczywiście od wydłużenia przyponu, zwiększenia przynęty czy postawienia jej w miejscu na cięższym zestawie. Niestety nic nie przynosiło efektów. Co prawda nadal udawało się wyciągać pojedyncze ryby, ale nie o to przecież chodzi, trzeba wymyślić jak zmusić ryby do regularnych brań. Można powiedzieć, że w tym momencie styki w głowie były już bliskie przegrzania. Pierwsze co wpadło mi do głowy to sytuacja z jaką spotkałem się kilka lat temu na Wiśle. Mimo bardzo dużego uciągu leszcze brały wtedy tylko i wyłącznie na lekki zestaw z metrowym przyponem zakończonym malutkim hakiem nr20 i żyłką 0.08. Szybkie przeszukanie kasety i zestaw 1g już zawisł na topie. Ewidentnie był on przygotowany do delikatnego łowienia na prawie stojącej wodzie bo założony był tam przypon 20cm, 0.08 i druciany hak nr 20. Miałem już rwać całość i zakładać zaplanowany długi przypon ale pomyślałem, że warto spróbować tak jak jest. I nagle….


Magia... To co się stało od tego momentu zaskoczyło mnie zupełnie. W prawie każdym przepłynięciu zestawu następowały brania. Niestety takie połączenie zestawu dobitnie wskazywało jak ważne jest dobranie do siebie poszczególnych jego elementów. Zbyt gruba guma w połączeniu z tak małym hakiem powodowały ciągłe spinki bez względu na sposób prowadzenia holu. Mimo wszystko z przekonaniem stwierdziłem po wędkowaniu, że trwanie uparcie przy dotychczas skutecznym schemacie zaprowadziło by mnie jedynie do wniosku iż w łowisku zupełnie nie było ryb a na hak trafiały przypadkowe egzemplarze przepływające akurat w okolicy.




Taki szczegół, odkryty prawdę mówiąc dość przypadkowo, ukazał jak bardzo uniwersalnym i myślącym wędkarzem trzeba być nawet podczas prostego, niedzielnego wędkowania. Ten przypadek otworzył mi oczy na kolejny aspekt, który już dawno znałem z wód stojących jednak na rzekach dotychczas mi się nie zdarzył. A może się zdarzył, ale nigdy wcześniej, kiedy brania znikały, nie wpadłem na pomysł założenia tak „dziwnego” zestawu. Tego się nie dowiem, ale nauka jaka wynikła z wędkowania pozostanie i nie zawaham się jej użyć na żadnej wodzie gdzie ryby będą wybrzydzać.



Połamania!

Łukasz Dąbrosiak.


Komentarze

Copyright © Połamanie Kija