Majówka 2020... wyjątkowa, nietypowa… i całkiem udana.
Z wiadomych względów majowy start sezonu był w tym
roku był inny niż wszystkie. Mimo, że co roku, w trakcie długiego weekendu nad
zbiornikami i rzekami możemy spotkać tłumy wędkarzy, to w związku z
ograniczonymi możliwościami wyjazdu nad mazurskie czy też zagraniczne łowiska
większość osób skupiło się na lokalnych wodach.
My zaplanowaliśmy sobie tzw. objazdówkę i w
planach mieliśmy odwiedzić 3 różne
miejsca żeby sprawdzić aktywność szczupaków. Aby nadać wędkowaniu odrobinę
emocji, często prowadzimy z Karolem koleżeńską rywalizację, nie inaczej było
tym razem.
Na pierwszą połowę „meczu” wybraliśmy pewne rybne łowisko, gdzie o złowienie szczupaka raczej się nie martwiliśmy. Mimo dobrego rybostanu łatwo nie było, szczególnie o ryby w rozmiarach o jakich marzyliśmy. Przez pierwsze dwie godziny tylko nieliczni mijani wędkarze mieli jakikolwiek kontakt ze szczupakiem ale po godzinie 8:00 coś ruszyło. Złowiliśmy po dwa niewielkie kaczory, znajomy trafił fajniejszą rybę a i innym w zasięgu wzroku wpadły jakieś rybki. Niestety zwiększający się tłum nad wodą spowodował, że uciekliśmy w momencie kiedy ryby się rozkręcały. W tym miejscu dobrze sprawdziły się przynęty jaskrawe- cannibal i manns w kolorach fire tiger oraz seledynowa obrotówka. Ryby brały w absolutnie różnych miejscach, niektóre brania tuż pod nogami, inne w głębszych rowach na pełnym zasięgu a jedno w samym ujściu rzeki. Ze względu na „spektakularne” rozmiary, rybom nie robiliśmy zdjęć.
Druga połowa… kolejną odwiedzoną przez nas wodą był niewielki zbiornik. Niestety już na wstępie usłyszeliśmy, że jest jeszcze gorzej niż na poprzedniej wodzie i szczupaka od rana nikt nie widział a najlepsze miejsca obstawione były żywcami. Nam udało się wypracować kilka brań, co ciekawe tylko na przynęty gumowe natomiast obrotówki i jerki nie budziły żadnego zainteresowania. Łowisko nas nie rozpieściło i z dużym niedosytem zakończyliśmy drugą połowę naszej rywalizacji wynikiem bezrybnym.
Po przerwie na kawę i drugie śniadanie
pojechaliśmy w kolejne miejsce, tym razem nad niewielką rzekę, którą dopiero
odkrywamy. Arena dogrywki zrobiła świetne pierwsze wrażenie bo już w pierwszym
dołku zanotowałem strzał fajnej ryby, krótki hol i ryba odpina się pod
powierzchnią. Bardzo pechowo ale takie jest wędkarstwo. Niestety, pozostałe
miejscówki oferowały nam tylko liczne gałęzie i korzenie a ryby w ogóle nie
były aktywne. Rybę do brania skusił canibal zbrojony w nowy dla mnie sposób.
Warto w tym miejscu podzielić się z Wami tym małym patentem, który dla mnie jest w pewnym sensie odkryciem. Ponieważ dozbrajanie przynęt <12cm trochę mija się z celem poszukiwałem sposobu na ich skuteczne zbrojenie jednocześnie mając małe i wymienne obciążenie. Inspirując się zbrojeniem dużych przynęt postanowiłem zastosować wkręt i krótką dozbrojkę. Jak się okazało, pomysł ten jest świetny i pozwala prowadzić wiele gum bez żadnego obciążenia a w miarę potrzeby dopinam klasyczny ciężarek z oczkiem. Na płytkie zatoki może to być petarda.
Tak nam minął 1 maja, wynikiem 2:2 zakończone zostało pierwsze spotkanie i sędzia zarządził rewanż w dniu kolejnym.
Nie mogło obejść się bez wyjaśnienia naszej małej
rywalizacji a więc kolejne małe, płytkie jeziorko stało się areną decydującego
starcia. Pierwsze godziny naszego łowienia były wyjątkowo jałowe ale na
szczęście sytuację miała odmienić pewna niepozorna, stara i lekko zaśniedziała
blaszka. Oczywiście chodzi o wahadło, które jest w moim pudełku sam już nie
wiem skąd i od kiedy. Do rzeczy. Prawie cały czas poświęcaliśmy przynętom
jaskrawym, sprawdzonym i skutecznym w dniu poprzednim. Najczęściej w wodzie
były obrotówki i canibale, które tego dnia całkowicie zawodziły. Na szczęście w
zarośniętej zatoce przypomniałem sobie jedną z części szczupakowego poradnika i
chwyciłem po miedziane wahadełko. Już w pierwszych rzutach miałem rybę jednak
początkowo myślałem, że zahaczyłem jednego z trących się przy brzegu leszczy-
ryba się spięła i z taką świadomością pozostałem. Chwilę później kolejny
strzał, inne zachowanie ale zakończenie podobne. Na szczęście w tym przypadku
zadziałała zasada „do trzech razy sztuka” i po kolejnym tępym i dziwnym braniu
wyjmuję pierwszego szczupaka. Rybka mierzyła 56cm ale była bardzo przyjemna i
gruba. Szybkie mierzenie, kilka zdjęć i wypuszczamy rybkę. Na kolejnego nie
musiałem długo czekać bo już w połowie następnego rzutu strzelił nieco chudszy
i większy brat- 57cm.
Wszystkie brania tego dnia notowałem po bardzo podobnym prowadzeniu przynęty- wolne zwijanie przerywane krótkim twichowaniem. W ten sposób przynęta dostawała nieprzewidywalnych ruchów i skutecznie kusiła drapieżniki. Na zakończenie udało mi się wyjąć mojego pierwszego szczupaka na jerka i tutaj ponownie sprawdziła się ciemna, imitująca karasia przynęta. Kolejne cenne lekcje i wnioski zostały zapisane w naszych łowach ale co najważniejsze- przyjemnie spędzony czas w doskonałym towarzystwie był świetnym wypełnieniem majówkowego weekendu.
Póki co spinningi trafiają do szafy a na tapetę
wjeżdża… dowiecie się niebawem.
Połamania!
Łukasz Dąbrosiak
Komentarze
Prześlij komentarz