Czy jedzenie dużych ryb może być groźne dla zdrowia? Czy powinniśmy chronić okazy?

Czy taki karp powinien wrócić do wody?



Wśród wędkarzy od kilku lat panuje spór dotyczący ochrony okazów i wprowadzania górnych wymiarów ochronnych. Chciałbym w tym artykule przekazać kilka kwestii za oraz (jeśli takie znajdę) przeciwko ochronie ryb dużych.


Czy miejsce wielkego szczupaka jest w wodzie?


Pierwszym poruszanym tematem niech będzie aspekt całkowicie pomijany w środowisku wędkarskim czyli zdrowie konsumenta ryb. Według statystyków średnie spożycie ryb na osobę w Polsce wynosi 6,5kg części jadalnych na osobę rocznie co stanowi w przeliczeniu na średnią tygodniową około 125g i mniej więcej 3,5% PTWI (dopuszczalnego tygodniowego spożycia) dla metylortęci czyli najbardziej niebezpiecznego dla organizmu związku rtęci zawartego w mięsie ryb. Nie będzie wielkim nadużyciem stwierdzenie, że dla wędkarza zabierającego oraz chętnie konsumującego ryby wynik ten w skali roku może być nawet dziesięciokrotnie większy. Zajmując się przecież aspektem ryb dużych bierzemy pod uwagę, że jedna sztuka ważyć będzie kilka do kilkunastu kilogramów. W tym momencie należy przytoczyć i wyjaśnić dwa istotne dla naszych rozważań pojęcia:
Bioakumulacja - czyli kumulacja substancji toksycznych/ szkodliwych w organizmach zwierzęcych
Biomagnifikacja - kumulacja substancji szkodliwych w kolejnych ogniwach łańcucha pokarmowego.

Czy takiego suma można zjeść?


Głównym czynnikiem na jaki narażone są ryby słodkowodne jest rtęć jednakże tym procesom podlegają także inne metale ciężkie oraz pestycydy i inne środki legalnie lub nie stosowane przez rolników oraz przemysł. Według badań przeprowadzonych na rybach morskich a także słodkowodnych, między innymi pochodzących z zalewu wiślanego wykazano istotną, dodatnią korelację między zawartością rtęci a wielkością czyli wiekiem ryby. Wiąże się to oczywiście z czasem w jakim organizm narażony jest na działanie i pobieranie tego pierwiastka. Każdego dnia do wód śródlądowych dostają się kolejne porcje toksycznych substancji. W oparciu o te same badania postawiono wyraźny wniosek iż największym „magazynierem” rtęci są ryby drapieżne co ma związek z drugim przytoczonym pojęciem czyli biomagnifikacją. Udowodniono zdecydowanie większe stężenie tego pierwiastka w mięsie sandacza w porównania do płoci czy leszcza.
 
Wspaniałe trofeum czy góra mięsa?
Analizując powyższe informacje bardzo łatwo wyciągnąć wniosek, iż najbardziej toksyczne dla naszego organizmu są duże egzemplarze ryb drapieżnych. Oczywiście należy też zaznaczyć, że poziom szkodliwych substancji zwiększa się tym bardziej im bliżej miast, fabryk czy też pól uprawnych intensywnie nawożonych znajduje się nasza woda lub jej dopływy co jest raczej oczywiste bo wiele już było filmów z rurami odprowadzającymi nieczystości wprost do rzeki czy zbiornika. Z ulic spływają resztki gumy, paliwa czy oleju co także ma szkodliwy wpływ na skład wody.

Czy ryba z takiej rzeki nadaje się do jedzenia?

Ważne w tym aspekcie nie jest zagrożenie zdrowotne w postaci zatrucia po jednorazowym spożyciu ryby. Konsekwencje tego odczuć możemy po latach gdy poziom skumulowanych toksyn w naszym ciele przekroczy poziom toksyczny. Jakie mogą być efekty ? Przede wszystkim choroby nowotworowe - oczywiście nie jesteśmy w stanie współcześnie unikać rakotwórczych substancji ale świadome i dobrowolne ich spożywanie w dużych ilościach wydaje się być grą w rosyjską ruletkę z prawie pełnym magazynkiem. A jeśli nie rak to co nam grozi? Przede wszystkim choroby nerek. To ten narząd w głównej mierze decyduje o usuwaniu tych toksycznych substancji więc ich regularne przeciążanie może przyprawić nas o ogromne problemy zdrowotne i kosztowne leczenie.  Oprócz nich dołączyć mogą częste bóle głowy, uszkodzenia ośrodkowego układu nerwowego czy też mięśni. 

Gdzieś w tej "krystalicznej" toni rosną pyszne okazy...

Należy też przenieść powyższe tezy na najbardziej istotne w wędkarstwie aspekty. Mimo, że udowodnione naukowo zostało, iż największą ilość ikry zapewniają osobniki średnich rozmiarów jednak badania te są ściśle związane z ekonomicznymi kwestiami hodowlanymi. W środowisku naturalnym nie tyle istotna jest ilość a jakość dostarczonej ikry przez osobnika. Kilkunastoletnia ryba  przez swoje życie w danym zbiorniku najlepiej przystosowana jest do życia w danych warunkach, zapewnia młodym odporność na obecne w wodzie drobnoustroje co zdecydowanie zwiększa szansę na przeżycie i prawidłowy wzrost.

Powstaje jeszcze kwestia ekonomiczna. Spytacie dlaczego? Otóż wędkarze to grupa zdolna wydać duże pieniądze tylko dlatego, że mają szansę zmierzyć się z okazową rybą. Biorąc pod uwagę, iż jesteśmy skazani na podział okręgów w obecnej formie to należy spodziewać się, że bardzo szybko w środowisku rozejdzie się informacja o łowisku obfitującym w ogromne ryby co przyniesie za sobą wielu wędkarzy, z których każdy wykupi jednodniowe lub okresowe pozwolenia, które w znacznym stopniu zasilą budżet okręgu mogącego się pochwalić taką wodą.

Woda z dużymi rybami przyciąga wędkarzy jak magnes.

Jaki więc można wyciągnąć wniosek z przytoczonych argumentów? Zabieranie okazów z naszych łowisk może nieść za sobą wiele konsekwencji natomiast ciężko jest się doszukać przekonujących argumentów zachęcających do zabijania i spożywania okazowych ryb. Ani nie są to specjalnie smaczne egzemplarze a teoria o wyjadaniu całej populacji innych ryb może teoretycznie dotyczyć tylko sumów ale czy zastanawiali byśmy się ile w wodzie jest sumów gdyby było w niej bogactwo innych, dużych ryb, których on nie byłby w stanie zjeść ?

Warto więc przemyśleć zarówno od strony wędkarskiej, konsumenckiej jak i ekonomicznej (co przede wszystkim powinno przemówić do zarządców wód) w jaki sposób powinno się skonstruować przepisy wędkarskie, które w prawie archaicznej formie trwają od wielu lat a duża część zmian to kosmetyka lub wręcz chore zmiany sprzeczne z rozwojem współczesnego wędkarstwa.

Łukasz Dąbrosiak.


Komentarze

Copyright © Połamanie Kija